Wulkany Indonezji - Jednodniowa wyprawa na Gunung Sibayak
Jest zaledwie 6 rano, lecz ja, zwarta i gotowa stoję już na SM Raja, głównej ulicy Berastagi skąd próbuję złapać cokolwiek, co wywiezie mnie poza miasto. Mija chwila i udaje mi się przywołać małego, zielonego busika (tutejsi nazywają je Kama), który za 3.000 rupii (listopad 2014) czyli około 90 gr. ma mnie dowieźć i wysadzić u podnóża wulkanu Sibayak. Po kilku minutach drogi ledwo zipiący busik odmawia posłuszeństwa. Domyślam się, że się zepsuł, bo nie chce odpalić więc z uśmiechem proponuję, że go popcham. Pcham, pcham ... coś długo pcham i zaczynam się zastanawiać czemu nie zjeżdżamy na pobocze. Po około 100 metrach ciekawość sięga zenitu i wychylam się by zobaczyć, co się dzieje. Okazało się, że wjeżdżamy na stację benzynową, a busik nie był wcale popsuty tylko po prostu zabrakło paliwa! Typowy poranek w Azji.
Zależy mi na tym, by dostać się na szczyt
jak najwcześniej więc widząc kolejny, pędzący busik, wybiegam ze stacji i
pospiesznie do niego wskakuję. Po 15 minutach przejażdżki kierowca
sygnalizuje wysiadkę, więc posłusznie wyskakuję z busa, on odjeżdża, a ja
rozglądam się po okolicy i coś mi tu nie pasuje. Okolica na pewno nie wygląda
jak podnóże wulkanu, stoję na rozstaju dróg gdzieś na przedmieściach, a na
dodatek nie ma tu absolutnie nikogo, kogo bym mogła się spytać o drogę. Nie
pozostaje mi nic innego jak obudzić ludzi w pobliskim guesthousie. Ogromnie im
współczuję, bo ja osobiście byłabym wściekła gdyby ktoś o 6 rano pukał do moich
drzwi i pytał o drogę.
Zaspana
obsługa tegoż hosteliku z uśmiechem na twarzy tłumaczy mi w jakim miejscu się
właśnie znalazłam. Okazuje się, że muszę nadrobić około 30 minut piechotą pod
górę, bo wysiadka była zbyt wcześnie. Po dłuższej chwili spaceru pod górę
docieram do upragnionego punktu gdzie należy załatwić sprawy administracyjne.
Jest to mała, przydrożna restauracyjka na początku szlaku, gdzie uiszczam
haracz czyli płacę za coś co ma być biletem wstępu na wulkan (4.000 rupii - 1,2 zł / listopad 2014) oraz wpisuję dane osobowe do magicznego rejestru
(czyt. brudnego zeszytu) osób wchodzących na Sibayak. To tutaj, przy tej właśnie
restauracyjce busik (Kama) ma w zwyczaju się zatrzymywać.
Mam już bilet, zaopatruję się jeszcze w
wodę oraz przekąski i wyruszam na dziewiczą wyprawę na Sibayak wybranym przeze
mnie szlakiem nr 1. Na początku trasy idę zwykłą ulicą, na którą można by
wjechać jeepem lub skuterem. Ale niech to nie będzie mylące, bo droga jest
bardzo stroma i ma mnóstwo zakrętów - nie jest wcale tak lekko jakby się mogło
wydawać, ale bardzo trudno też nie jest. Na szczęście pod górę prowadzi tylko
jedna asfaltowa (o ile go tam jeszcze coś zostało) droga więc nie ma jak się
zgubić.
Po drodze zaczyna śmierdzieć czymś co
przypomina zgniłe jajka, lecz smród mi nie straszny, bardziej boję się
regularnego huku, który wraz z każdym moim krokiem staje się coraz głośniejszy.
Na początku wydaje mi się, że to jakaś stara, głośna ciężarówka, ale
w pobliżu nie ma innej drogi oprócz tej, po której się aktualnie poruszam.
Później wpadam na to, że to samolot, ale patrzę w niebo i nic aktualnie mi nad
głową nie przelatuje. Mam tylko nadzieję, że wulkan na który właśnie
wchodzę nie postanowił sobie nagle wybuchnąć. W przewodniku napisali w sumie,
żeby zawsze sprawdzać w Internecie czy przypadkiem nie istnieje jakieś
zagrożenie w danym regionie, ale ja jak zwykle byłam na tyle podekscytowana, żeby
zapomnieć o najważniejszym - o bezpieczeństwie.
Asfaltowa droga dobiega końca, jestem gdzieś w połowie trasy i
próbuję znaleźć końcowy szlak wiodący na szczyt. Jest to bardzo trudne,
lecz na moje szczęście, pojawia się miły i uśmiechnięty miejscowy,
który wskazuje mi drogę.
Różnorodność krajobrazu w drodze na Wulkan Sibayak, Berastagi, północna Sumatra, Indonezja / Archiwum prywatne |
Początkowo szlak prowadzi przez las i jest bardzo zielono, później przeobraża się on w suche, skaliste krajobrazy jak na księżycu. Dym,
smród i ogromny huk są coraz silniejsze, ale teraz już widzę co jest
tego przyczyną. Wulkan Sibayak wciąż wypluwa z siebie siarkę (fachowo,
zjawisko to nazywa się solfatara). Pośpiesznie zakładam maseczkę by się nie
udusić tym smrodem, lecz jestem o niebo spokojniejsza, bo teraz wiem, że
nic mi nie grozi ... chyba! Bo z tymi wulkanami to nigdy nie wiadomo.
Wulkan Sinabung o którym pisałam tu też był od wielu lat dostępny dla
miłośników wspinaczki górskiej, do czasu aż postanowił się przebudzić po
400-letniej drzemce w 2010 roku.
Solfatara, wulkan Sibayak, Berastagi, Sumatra, Indonezja / Archiwum prywatne |
Opary siarki tuż przed kraterem wulkanu Sibayak, Berastagi, Sumatra, Indonezja / Archiwum prywatne |
Do
krateru wulkanu Sibayak docieram w 3 godziny (w pół godziny nadrabiam
zbyt wczesną wysiadkę, a około 2,5h wchodzę na szczyt szlakiem nr 1 z
20 minutową przerwą na zdjęcia). Na górze jest bardzo zimno więc
pospiesznie ubieram bluzę i kurtkę by nie wychłodzić rozgrzanego
trekkingiem organizmu. Gdy docieram do krateru mgła jest bardzo gęsta i z
trudem widzę na odległość kilku metrów. Nie jestem w stanie
zobaczyć ani dna, ani brzegów krateru. Po dłuższej chwili chmury ustępują i to
co ukazuje się moim oczom, to widok niczym z kosmosu. W kraterze widzę
urokliwe, błękitne jezioro, a wokół skały, które wyglądają jakby
porozrzucała je jakaś magiczna ręka. Obowiązkowo schodzę w dół krateru, do samego
jeziora i obchodzę krater dookoła.
Krater wulkanu Sibayak, Berastagi, północna Sumatra, Indonezja / Archiwum prywatne |
Krater wulkanu Sibayak, Berastagi, północna Sumatra, Indonezja / Archiwum prywatne |
Po wybadaniu prawie każdego zakątka krateru nie mam ochoty jeszcze wracać, a że widzę obok całkiem niezłą górę, to wpadam na pomysł, żeby tam wejść. Na szczyt docieram w jakieś 25 min z dołu krateru i nie jest to łatwe zadanie. Jest ślisko i stromo ale warto! Na szczycie ponownie zaskakuje mnie piękno krajobrazu i zanim schodzę w dół rozkoszuję się widokiem i jem drugie śniadanie.
Krater wulkanu Sibayak widziany z pobliskiej góry, Berastagi, Sumatra, Indonezja / Archiwum prywatne |
Krater wulkanu Sibayak widziany z pobliskiej góry, Berastagi, Sumatra, Indonezja / Archiwum prywatne |
W guesthousie polecili mi, abym schodziła
tą samą drogą którą wchodziłam, ponieważ dwa pozostałe szlaki są zbyt
niebezpieczne i konieczny jest przewodnik. Prawda jest taka, że tylko szlak nr
3 jest niebezpieczny, bo prowadzi przez dżunglę. Szlak nr 2 wcale taki
niebezpieczny nie jest , ale jest jeden problem - bardzo ciężko jest go
odnaleźć. Ponownie, na moje szczęście pojawia się grupa lokalnych
chłopaków, którzy wskazują mi drogę, więc żeby nie było nudno to schodzę szlakiem
nr 2 i absolutnie nie żałuję tej decyzji. W przewodniku Lonley Planet z 2014
roku wyczytałam, że szlak nr 2 to w większości trasy schody w dół. Schody
może i tam były, ale 30 lat temu! Teraz wszystko zarosło i zejście przypomina
raczej trekking po dżungli. Tą trasą schodzę około 2 h - jest ona dużo
krótsza ale o wiele trudniejsza. Jest bardzo ślisko, i jak to po deszczu bywa,
jest dużo błota. Po drodze moje buty odmawiają przyczepności, ślizgam się
niesamowicie i kilkukrotnie ląduję tyłkiem w błocie, w efekcie czego jestem
umorusana jak świnka. :)
Szlak się kończy, zaczyna się droga i
docieram do wioski Semangat Gunung znanej również jako Raja Berneh. Jestem
dumna ze swojego wyczynu i postanawiam zafundować sobie nagrodę -
kąpiel w gorących źródłach. Wybór pada na źródła, które mają duży wybór
basenów oraz widok na wulkan, który przed kilkoma godzinami odwiedziłam. Płacę
10.000 rupii (3zł / listopad 2014), wskakuję do basenu, podziwiam
widoki i odpoczywam. Po takim trekkingu, źródła u stóp szlaku są naprawdę
zbawieniem!
Gorące źródła w wiosce Semangat Gunung a w oddali wulkan Sibayak, Berastagi, północna Sumatra, Indonezja / Archiwum prywatne |
Z wioski Semangat Gunung mam złapać busik,
który regularnie jeździ do Berastagi, ale busika dziś nie ma i nawet lokalni nie mają pojęcia dlaczego. W dość sporej ulewie idę
na przystanek dwie wioski dalej, co zajmuje mi dodatkowo 2 godziny. Gdy w
końcu docieram do przystanku, nadjeżdża bus, lecz od razu widzę, że nie wszyscy
się do niego zmieścimy. Ja mam (nie)szczęście i zostaję wepchnięta do środka,
gdzie wszystkie miejsca (stojące i siedzące) są już w sumie zajęte. Jest parno,
okna są pozamykane i wszyscy podróżnicy palą papierosy, strzepując popiół
na podłogę. Cała reszta jedzie na dachu, a ja żałuję, że nie mogę razem z nimi
powdychać świeżego powietrza. Po 20 minutach rozpoznaję swój guesthouse i
daję znak kierowcy, że wysiadam. Jest już 17, jestem w hostelu i zamawiam moje
ukochane Mie Goreng (smażony makaron z warzywami) z uśmiechem na ustach.
.....
Dokładne wskazówki i porady na temat trekkingu na wulkan Sibayak znajdziesz tutaj. Jeśli poszukujesz info o Jeziorze Toba zapraszam tu, a jeśli pragniesz odwiedzić Bukit Lawang i orangutany to tutaj.
Wulkany sa super, ale czekam tez na rajskie plaze z niecierpliwoscia
OdpowiedzUsuńJuż niedługo będą :-)
UsuńKrajobraz na wulkanie jak po wybuchu bomby. Ale czyż wulkan nie jest taką naturalną tykającą bombą? :) Świetna relacja, w sam raz na rozpoczęcie wyjazdowego weekendu :)
OdpowiedzUsuńMiłego dnia! :*
PS: Właśnie, jaka jest różnica czasu między nami?
Aha, już widzę. U mnie jest 31 stycznia, godzina 4:41 rano. Czuję się, jakbym się cofnęła w czasie :D
UsuńAż 7 godzin różnicy jest. Faktycznie , u mnie sie wszystko dzieje najpierw :-)
Usuńpięknie, Indonezja moje marzenie!
OdpowiedzUsuńI obyś z niego nie rezygnowała, bo Indonezja jest cudowna. Jest to mój azjatycki faworyt jak narazie ! ;-)
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń